środa, 17 kwietnia 2019

Niekonwencjonalne palmy i radosne „pisankowanie”, czyli Niedziela Palmowa w PMK Grenoble-Echirolles


Strojenie palm na Uroczystość Niedzieli Palmowej to zwyczaj ożywiający piękno tradycji naszych praojców. Nasza parafia Grenoble-Echirolles dzięki zaangażowaniu pań zorganizowała całkiem atrakcyjną, chociaż niezbyt palmową, twórczość dla dzieci na Niedzielę Palmową. A to dlatego, że w ich rękach znalazł się bukszpan zamiast polskich baź. Warto wiedzieć, że tak jak Polska radzi sobie zastępując prawdziwe gałązki oryginalnych palm, powiedzmy palestyńskich, wiklinowymi baziami, tak również Francja wynalazła gałązki zastępcze w postaci bukszpanu. Na domiar niekonwencjonalności krzewów do zastąpienia palm dodam, że nawet chiński bambus może zastąpić gałązki palm. Właśnie w sobotę przed Niedzielą Palmową pomagałem jednej Francuzce naciąć w jej ogrodzie łodyg bambusowych (z tzw. bambusa chińskiego), aby dzieci mogły ponieść je w procesji z palmami. Toteż w rękach idących w procesji z niby-palmami można zobaczyć czasami gałązki z drzew oliwkowych lub nawet gałęzie tui.





















Niestety ten rejon Francji cierpi na brak bukszpanu w niższych partiach Alp w okolicach Grenoble spowodowany epidemiami gąsienic motyla, które niszczyły przez lata ten wolno zwyżkujący krzew.

Nasza parafialna radosna twórczość mogła stać się faktem dzięki temu, że Pani Bernadetta ze swoimi dziećmi udała się w wyższe partie gór, gdzie jeszcze leży śnieg, ale gdzie udało jej się nazbierać odpowiednią ilość bukszpanu. Okazało się, że skoro tradycja, to przeszkody są nie ważne. Nasze dzieci liczną grupą przybyły w sobotę na strojenie bukszpanowych palm.




















Dzieci mniejsze dostały do wykonania łatwiejsze przedsięwzięcie. Otrzymały farbki, kleje, pisaki, bibułę, nożyczki i kopę jajek do „pisankowania”. Całkiem sympatycznie zajęły sobie czas i takim to sposobem Niedziela Palmowa w naszym polskim wydaniu była ślicznie kolorowa, ale również w Wielką Sobotę święconki ozdobione zostaną kolorowymi pisankami. Oby nam nigdy nie brakowało tej iskry Bożej, tak matkom, jak i dzieciom, i nam wszystkim.

W wydaniu Francuzów trochę mnie zastanowiło jak totemistycznie traktują poświęcenie palm. Okazało się, że Msza św. i poświęcenie palm to najbardziej uczęszczana Msza w roku w Kościele francuskim. A skąd się to wzięło? Właśnie z potrzeby posiadania czegoś na wzór talizmanu, totemu, który należy umieścić w mieszkaniu. Jak widać można mieć przekonania nie tyle czysto pobożnościowe oddania czci Panu Jezusowi wjeżdżającemu do Jerozolimy na osiołku na taką okazji, ale całkiem osobiste przekonanie zabezpieczenia się przed nieszczęściem albo może bardziej szukania szczęścia.





piątek, 5 kwietnia 2019

Nie chwilowi i nie minimalni, ale do końca ekstremalni! - EDK 2019


Nie ma takich dróg prowadzących na góry, których zdobywanie nie byłoby okupione jakimś wysiłkiem, szczególnie nóg i stóp ludzkich albo w sytuacji jazdy samochodem, szybszą i bardziej wytężoną pracą silnika.

Ruszyliśmy o 20.30 po Mszy św. spod naszego kościoła w Echirolles. Jechaliśmy autostradą w 7 osób na 2 samochody z krzyżem drewnianym, który zmieścił się pomiędzy pasażerami i siedzeniami. Wjechaliśmy gdzieś po 20 km do wioski, a właściwie miasteczka, pod kościół św. Wiktora. Z tego miejsca widać było w oddali majestatyczną górę wchodzącą w skład jednego z rozległych masywów alpejskich Vercors. Pionowa skała lekko odbijała się w blasku świateł ledwo co majaczących w oddalonej kotlinie, gdzie rozciąga się majestatyczne Grenoble. Było ono jednak na tyle daleko, że nie zakłócało nam nocnej ciszy. Szlak naszej Ekstremalnej Drogi Krzyżowej był ukryty w stromiznach ścieżek i w ciemnościach lasu u stóp góry.

Właściwie nikt z nas nie wiedział, gdzie ów szlak prowadzi, jak wygląda; nikt prócz zawodowca, alpinisty Tomasza, który tędy już wcześniej chodził i który nie takie wyprawy ma na swoim turystyczno-wspinaczkowych koncie, odbyte w trakcie długoletnich eskapad.

Ruszyliśmy wyciszeni w myśl zasady: bez słów, zatrzymujemy się  jedynie co 15 min na rozważanie kolejnej stacji. Osobiście wydawało mi się, że niektóre odcinki są nie do pokonania dla mnie słabeusza, że chyba powiem moich towarzyszom: Może już idźcie sobie dalej sami! Ja nie czuję mięśni! Jednak grupowa wspinaczka ma to do siebie, że każdy maruder dostaje jakiegoś nadzwyczajnego dopingu: Inni dadzą radę, a ja nie potrafię!? Widząc uginające się nogi jednego z młodych uczestników, niezbyt wysportowanego, jeszcze bardziej starałem się myśleć nie o sobie. Kierowałem myśli w stronę Pan Jezusa: Jakże Ty,  Panie, byłeś bezwzględny dla siebie, bez najmniejszej litości, tak jak nikt nie miał jej dla Ciebie w drodze na Kalwarię. A gdy już wyczerpanie doskwierało i siódme poty wychodziły, mimo przejmującego chłodu wionącego od szczytów gór, zatrzymaliśmy się na dłuższą chwilę. I tutaj po kilku haustach wody niektórym rozwiązały się języki, zaczęli niejako swoją spowiedź. Były to rzeczywiste odwołania się do dobrych rozważań stacji Drogi Krzyżowej, które wydrukowała wcześniej Marta ze strony EDK. A w mojej rodzinie to jest tak a tak! Ale zauważam, że dałoby się inaczej! Muszę żonie to powiedzieć! Ale czy ona to przyjmie? Jakże inaczej rozumie się i słucha człowieka na modlitwie w takim momencie, kiedy skrępowanie i wstyd nad swoimi małościami i niepowodzeniami niejako zostały w dolinie. A jak mądre i stanowcze są rady i spostrzeżenia…

Jednak po kolejnym etapie dalszego wyczerpującego marszu nagle wyłonił się przed nami następny żleb. Tomasz, szef Naszej Ekstremalnej, jak tur rwał do przodu, a my żałośnie i z przerażeniem: Daj spokój, nie ryzykuj, my nie damy rady! Przy leciutkim rozświetleniu czołówką, nawet on zawodowiec zaczął się zsuwać. Mocniejsze latarki odbiły gołą skałę, pionowo do nieba. Co prawda widniała na niej lina, ale nikt z nas nie miał cienia wątpliwości, że wspinaczki koniec.

Cofnęliśmy się, aby już w normalnym, nie tak zasapanym tempie, ruszyć z powrotem, choć cały czas w ciszy, z rozważaniem drugiej połowy stacji. Jakże było inaczej w sercu, dumnie, że wszyscy w bratnio-siostrzanej kompanii po 5-godzinnej modlitewnej wyprawie szczęśliwie znaleźliśmy się na naszej parafii przy kościele w Echirolles.

A oto jakie wrażenia wynieśli z EDK inni jej uczestnicy:


Marta: „Nie przeszliśmy 40 km, nie szliśmy w odosobnieniu, czasem wyrywały nam się z serca prawdziwe pytania, z którymi się zmagam; jednak mimo to, że nasza Ekstremalna Droga Krzyżowa różniła się nieco od założeń EDK, nasze serca otworzyły się i zbliżyły do siebie. Wychodzi na to, że aby być blisko, nie trzeba wcale żyć w bezproblemowej i bezwysiłkowej sielance. Nasz pot, trud, zmęczenie i zmaganie duchowe zbliżyły nas do siebie jak mało które spotkanie „przy kawie”. A co najciekawsze, podczas parogodzinnego marszu po górach wymieniliśmy ze sobą zaledwie parę zdań. Nie oczekiwaliśmy niczego, poszliśmy za Nim, w drodze krzyża, a otrzymaliśmy tak wiele. Chwała Panu”.


Justyna: „Niełatwo było podjąć to wyzwanie. Jakże łatwo było za to znaleźć wszelkiego rodzaju wymówki: przecież jestem taka zmęczona całym tygodniem pracy i domem na głowie, przecież ostatnio mam kiepską kondycję fizyczną, wiec pewnie nie dam rady, przecież w ten weekend na dodatek „śpimy o godzinę krócej” (zmiana czasu na letni),...

Gdyby nie namowy znajomych, pewnie zostałabym w domu. No właśnie, znajomi, drugi człowiek. To oni mobilizują mnie, pomagają wyjść z tej słynnej „strefy komfortu” i wejść na „moją” drogę krzyżową. Słyszę w głowie słowa z Apokalipsy: „Obyś był zimny albo gorący!”. Mam więc wybór: pozostać „letnia”, w bezpiecznym, komfortowym kokonie utartych schematów i znanych relacji albo wyjść naprzeciw własnym słabościom, lękom i wymówkom, w jednym celu: spotkać się z Panem i pozwolić Mu przemieniać moje serce.

Decyzja podjęta: Idę. I tu zaskoczenie… Myślałam, ze na EDK będę sama, tylko ja i Jezus, tylko moje myśli, modlitwa i On. Bo chociaż idziemy w grupie, ale za to w zupełnej ciszy, każdy pogrążony w swoich medytacjach. Tak, owszem idziemy w ciszy, ale w tej ciszy słyszę: oddechy współtowarzyszy, ich skrzypiące buty, postękiwania. Innym też jest trudno i walczą z wysiłkiem. Nie jestem tylko ja sama z Jezusem. Są też i inni… Na kolejnych stacjach czytamy rozważania, które oparte są na świadectwach konkretnych osób. Zdaję sobie sprawę, że inni też mają podobne problemy, wątpliwości, doświadczenia. Nie jestem sama z Jezusem. Są też i inni... Między stacjami niosę krzyż akurat na odcinku, gdzie przeciskamy się między drzewami. Jest bardzo niewygodnie. Nagle ktoś chwyta końcówkę krzyża i pomaga mi nieść. Nie jestem sama, tylko ja z Jezusem. Są też i inni…

Ta droga krzyżowa uświadamia mi (po raz kolejny, ale jakże dobitnie), że na mojej drodze wiary spotykam innych ludzi, spotykam konkretnego drugiego człowieka. A może inaczej: to właśnie w drugim człowieku spotykam Pana. Chrystus objawia mi się w drugim człowieku. Wtedy gdy mnie mobilizuje do działania i zmiany życia, wtedy gdy współodczuwam jego cierpienie, wtedy gdy czuję jego wsparcie.

Dziękuję Ci Panie, że spotkałam Cię w drugim człowieku”.



Tomasz: „Droga Krzyżowa, na zewnątrz – poza murami kościoła, przypadkowo spotkani ludzie, las, kamienie... Jakoś nigdy o tym wcześniej nie pomyślałem; do niektórych rzeczy po prostu się dorasta. Nie, tu nie chodzi tylko o wiek, tylko o nasze potrzeby, nasze patrzenie na świat się zmienia. I właśnie od jakiegoś czasu pragnąłem w taki sposób przebyć Drogę Krzyżową. Czy było lepiej? Po prostu inaczej. Z jednej strony wysiłek, który zabierał część uwagi, a z drugiej strony „nieskończenie” dużo czasu na rozmyślenia. I te teksty do rozważania, jakoś głębiej do mnie docierały, zmuszały do przemyśleń... I  w taki sposób te kilka godzin przeleciało niesamowicie szybko. I jeszcze coś, poza samą Drogą Krzyżową - poczucie bycia w żywym Kościele. Dziękuję wszystkim uczestnikom”.



Basia: “Ekstremalna Droga Krzyżowa była dla mnie przeżyciem nadzwyczajnym, bardzo lubię wędrówki piesze po górach, ale bliskość Pana Boga podczas tej wyprawy, milczenie, rozważanie stacji Drogi Krzyżowej powiązane z wysiłkiem fizycznym, widok krzyża niesionego  przez każdego z nas sprawiło, że ta droga była wyjątkowa. Dało się odczuć, że jesteśmy dobrą drużyną, która potrafi się wspierać i otworzyć duchowo; to sprawiło, że poczułam się jak w prawdziwej rodzinie. Z radością podzieliłam się tym przeżyciem z najbliższymi osobami i myślę, że będzie jeszcze wiele okazji żeby o tym opowiadać.

Ekstremalny był również widok szarej, surowej, pionowej skały, który nagle wyłonił się przed nami z ciemności; wędrujące po owej ścianie światełka naszych czołówek oznajmiły, iż dalsza droga jest niemożliwa, chyba że dla jeszcze bardziej ekstremalnych...

Na końcu, we wspólnej modlitwie przy wielkim kamieniu, który jakby symbolizował grób Pana Jezusa, można było spojrzeć wyżej na przejmujący swym tajemniczym widokiem szczyt, a nad naszymi głowami liczne gwiazdy, które dawały odczucie bliskości nieba”.