sobota, 25 maja 2019

U stóp cudownej, Saletyńskiej Pani


Przyjęło się w Polsce, że po Pierwszej Komunii św. dzieci mają odbyć swój Biały Tydzień, aby niejako „posmakować” słodkości Pana Jezusa, którego ledwo co przyjęły po raz pierwszy do swoich serc. Ten piękny obyczaj nijak się ma do francuskich realiów. We francuskim Kościele oprócz jednodniowych parafialnych, skromnych akcentów, nie słychać o jakichś dniach wdzięczności Panu Jezusowi za Jego upodobanie w „małych duszyczkach” dziecięcych. Wystarczy dodać, że dekoracja wykonana w naszym kościele (choć nie do końca naszym, bo wciąż należącym do wspólnoty Francuzów) na uroczystość Pierwszej Komunii, wywołała wśród francuskich pań zachwyt i zdziwienie. Poleciły one na swojej Mszy w języku francuskim objaśniać sobie, co miałby symbolizować ten liliowo-biały wystrój z podpisami w sercach ze styropianu zamieszczonych wśród kwiatów. A na domiar tego, gdy usłyszały o pielgrzymce z dziećmi pierwszokomunijnymi do La Salette, były jeszcze bardziej poruszone.


Tam na szczycie, w sanktuarium w La Salette, nasze dzieci po Pierwszej Komunii świętej miały okazję zakosztować świętości miejsca, gdzie dwojgu dzieciom objawiła się niebieska Pani w 1846 r. Przy takiej okazji można by było zastanawiać się nad logiką i przesłaniem tej naszej wspinaczki, po ostrych zakrętach, w bardzo słabej widoczności kłębiących się chmur na stromej drodze w wysokich górach. Jaki jest sens takich niebezpiecznych podjazdów i karkołomnych zjazdów? Albo pytając jeszcze bardziej ogólnie: czy Pan Bóg domaga się od nas ryzyka, które może kosztować nas cierpienia? Po drodze rozmieszczone są ostrzegawcze czarne punkty: koło drogi do La Salette znajduje się kaplica i niejaki monument wykonany z elementów blachy samolotu, który roztrzaskał się 13 listopada 1950 r., a upamiętnia katastrofę lotniczą z udziałem kanadyjskich pielgrzymów lecących do cudownego sanktuarium - 58 zabitych. Na wjeździe do miasteczka Vizille został zaś postawiony pomnik upamiętniający miejsce, czas i polskich pielgrzymów – 26 zabitych, którzy zginęli w tragicznym pamiętnym wypadku jadąc autokarem w roku 2007 r. z La Salette.




Jak zrozumieć tragiczne wypadki na szlaku pielgrzymim? Co je może wytłumaczyć? Wydaje się, że zupełnie niewiele można mówić albo najlepiej wcale nie odzywać się przy takich zdarzeniach. Kogo tu oskarżać!? Gdy jednak dojedziemy czy też może dojdziemy do szczytu na górę La Salette znajdziemy tam kilka wskazówek dotyczących tego, jak rozumieć te ciemne strony naszej ludzkiej egzystencji. 



Otóż Pani z nieba ukazuje się ze swoją smutną twarzą i płynącymi z oczu łzami dwójce dzieci - Melanii i Maksyminowi. Daje im możliwość wejścia w tajemnicę swego cierpiącego Serca i zarazem ostrzega przed nieludzkim albo jeszcze dosadniej mówiąc – „nieboskim” traktowaniem spraw Bożych przez ludność wierzącą, choć nierzadko żyjącą na co dzień daleko od Boga. A wierni w tamtym czasie dopuszczali się skandalicznych grzechów: nagminnych przekleństw, pracy w niedzielę i obojętnego traktowania modlitwy… To wszystko w ustach Pani z nieba miało być przyczyną opłakanych skutków, które mogły doprowadzić do ogólnego głodu oraz przerażającej umieralności małych dzieci, jeśli ludzie Jej ostrzeżenia nie posłuchają i nie zmienią podłego stylu życia.





Czy aby takie zdarzenia nie tłumaczą nam, że ziemskie życie człowieka wierzącego ma swoje odbicie w oczach i Sercu Jezusa i Jego Matki. Troszczą się Oni o nas tak jak nikt inny. Jednak w nasze życie niejako nie interweniują, a jeśli to robią, to bardzo ostrożnie. W celu przekazania wiadomości z nieba ludziom na ziemi, Maryja wybiera najbardziej niepozornych przedstawicieli pośród wioskowych pastuchów bydła. Melania i Maksymin nie umieli ani czytać, ani pisać, a na domiar ograniczoności wieśniaczych dzieci nie umieli się nawet dobrze modlić.



Czy więc ktokolwiek z nas, kto cierpi, a zwłaszcza dziecko, tak niezasłużenie, nie jest przedmiotem troski samego Boga, nad którego losem płacze sama Maryja i bierze takie dziecko w swoją obronę? Zauważmy, że „własnego Syna Bóg Ojciec nie oszczędził”, tak jak może niektórych z nas nie weźmie od razu w obronę. Czasami jesteśmy przekonani o swojej całkowitej niewinności i nietykalności przed cierpieniem. Co właściwie mamy mówić, gdy rzeczywiście jesteśmy bardzo poczciwi i dobrzy, a cierpienie nas nie omija. Dobrze by było pomyśleć wtedy, że to sam Bóg ma coś tak wspaniałego dla nas, że będziemy pewnie kiedyś bardzo, a bardzo zdziwieni i szczęśliwi; że też Pan Bóg coś tak wspaniałego nam zaplanował. Niech więc Boże plany będą przez nas akceptowane, ale nade wszystko dobrze odczytywane i wręcz upragnione, nawet gdy nam się malują w tragicznym scenariuszu. Maryjny, Boży scenariusz w La Salette jest nadzwyczaj pozytywny. Maryja powiedziała do obojga dzieci:  „Jeżeli się nawrócą, kamienie i skały zamienią się w sterty zboża, a ziemniaki same się zasadzą. Czy dobrze się modlicie, moje dzieci?” — „Nie bardzo, proszę Pani!” — odpowiadają obydwoje. „Ach! moje dzieci, trzeba się dobrze modlić wieczorem i rano. Jeżeli nie macie czasu, zmówcie przynajmniej „Ojcze nasz i Zdrowaś,” a jeżeli będziecie mogły módlcie się więcej”.




Jakże to prosta i do zastosowania przez nas wszystkich zachęta wypowiedziana ustami Najświętszej Pani! Tak niewiele potrzeba wysiłku, aby aż tak dużo odmienić na lepsze. Obyśmy umieli Maryi więcej ufać, ale i sprawiać Jej radość przez okazywaną wdzięczność.

poniedziałek, 13 maja 2019

Z majowym pokłonem Królowej – Tej, co od Grenoble po alpejskich gór szczyty kraj ten płaszczem Jej okryty…

Nic tak nie cieszy jak widok dzieci koło swojej matki. Zarazem nic tak nie smuci jak matka sama bez dzieci. Skojarzenie to rodzi mi się w głowie na widok pięknej statuy Matki Bożej na jednym ze wzgórz otaczających miasto Grenoble. Wielka figura Maryi króluje na kamiennej, pomysłowo wykonanej grocie, aby strzec leżącego w oddali miasta. Taką intencję miał zapewne jeden z tutejszych kapucynów, brat Bartłomiej, którego tylko nieliczni pamiętają, że w ogóle tutaj był. Przypuszczam, że przy tej figurze kiedyś przed laty gromadzili się wierni, którzy zanosili modły do Pani nieba i ziemi prosząc Ją o możne wstawiennictwo u tronu Swojego Syna. Teraz stoi całkowicie opuszczona, nikogo nieinteresująca. A może jednak nie do końca…!
fot. Pan Władysław

fot. Pan Władysław

Bardziej znane okazują się schody, po których można dojść do figury. Wykonano je przed wojną,  a  liczą aż 348 stopni! Oczywiście nie chodzi tu o stopnie rozumiane jako kąt nachylenia schodów, ale o rzeczywistą liczbę stopni, które tworzą długie podejście zbudowane na dużej stromiźnie. Oznakowane są emblematem „Montée du Père Dumas” - schodu księdza Dumas, któremu to parafianie chcieli ułatwić przemieszczanie się do parafialnego kościoła i zafundowali coś tak okazałego. Teraz służą one głównie tylko wyczynowym joggerom, którzy testują na nich swoją wytrzymałość.
fot. Pan Władysław
fot. Pan Władysław
Statuą zainteresował się przed kilkunastoma laty nasz parafianin, Pan Władysław. Nieopodal statuy przebiega ścieżka do szkoły, która notabene była kiedyś kapucyńskim zakonem, a teraz jest budynkiem katolickiej szkoły. Pan Władysław przechodził koło figury niebieskiej Pani prawie codziennie prowadząc do szkoły swoje wnuki. Jakoś nie mógł znieść widoku, że ślicznie prezentująca się figura Maryi jest tak potwornie zaniedbana. Oprócz rdzy i ptaków, które z konarów drzewa zrzucały swoje nieczystości, niewiele wskazywało, by ktokolwiek zainteresował się statuą Maryi; chociażby jako dziełem sztuki, nie mówiąc już o jakiejkolwiek odrobinie Maryjnej pobożności.
fot. Pan Władysław

Któż jak nie Polak – defensor Maryi – mógł zatroszczyć się o losy Jej figury? Pan Władysław zakradał się wiele razy, kiedy znalazł sposób na ogrodowy zamek, by godzinami ślęcząc u stóp Królowej czyścić Jej sylwetkę i powlec w końcu całość statuy specjalną konserwującą farbą. Kosztowało go to nie tylko wiele wysiłku, ale i strachu. Mógł go przecież ktoś zrugać, zabronić pracy lub nawet wymierzyć grzywnę za bezprawną renowację – przecież nie była to jego własność. Jak twierdzi: musiał to zrobić! A Ona go ochroniła od jakichkolwiek nieprzyjemności. Teraz ze wzruszeniem opowiada, że jak już ma czas to wspina się od Niej, aby odmówić przy niej Litanię Loretańską. I oprócz wzruszenia, jeszcze bardziej przemawia jego serdeczne przekonanie: że nikt bardziej się o niego nie stara i  nie czuwa nad jego losem, rodziną i kiepskim zdrowiem, niż właśnie ONA Królowa, której w taki widoczny sposób się przysłużył. Przy tej okazji dobrze byłoby nam westchnąć słowami staropolskiej pieśni: Jak szczęśliwa Polska cała, w niej Maryi kwitnie chwała.

piątek, 10 maja 2019

Płonąca woda



Ogień i woda – dwa antagonizmy. To z jednej strony słowna i logiczna sprzeczność, ale z drugiej strony jak najbardziej naturalne zjawisko. Mogłem je ostatnio zaobserwować na własne oczy, ale i doświadczyć na własnej skórze, że woda rzeczywiście płonie i się pali. Co prawda woda od ognia nie wypala się, nie odparowuje, ponieważ nie jest stojąca; to źródło, a zarazem część potoku. Czy to cud? Tak, naturalny, niepodważalny! To prawdziwy ewenement w świecie przyrody zdefiniowany w przewodnikach po tutejszej krainie – jako jeden z 7 cudów natury.
 


Na mapie w odległości niespełna 30 km od Grenoble można znaleźć miejsce pod nazwą – Fontaine Ardente – Płonąca Fontanna. Jest to też rzeczka górska; przypuszczam, że w dniach ulewnych deszczów przekształca się w rwący potężny potok. Gdzieniegdzie ściany wyżłobienia tego miejsca liczą około dziesięciu metrów. Ale jedno jest pewne – na powierzchni wody widać ogień i od jego płomienia można absolutnie wszystko zapalić, co się do ognia przystawi. Ma on wielkość od ok. 50 cm wysokości do gdzieś 30 cm szerokości. A dodatkowo w 2 miejscach obok, gdy się przystawiło płonący patyk, można było zapalić 2 dodatkowe ogniki, już na suchej ziemi.


Przy drodze asfaltowej 10 min od opisywanego miejsca jest tablica informacyjna w języku francuskim. Podaje ona, że spod ziemi wydobywa się gaz, węglowodór, który w tym właśnie miejscu nie wiadomo dokładnie z jakich powodów ulatnia się na powierzchni. Może go zgasić mocny powiew wiatru albo duża ilość wody. Jednak wystarczy zapalić zapałkę i zapłonie na nowo i nie zgaśnie. Dzieje się tak od wieków.

W związku z tym co zobaczyłem nasunęły mi się do głowy następujące przemyślenia. Na turystyczną wyprawę do Płonącej Fontanny zabrała mnie rodzina ze swoimi dziećmi, a wśród nich Lucie za tydzień mająca przystąpić do Pierwszej Komunii św. Istota mojego wywodu więc jest w tym, że ktoś kto idzie do Komunii św. wchodzi w ogień i wodę.



Kimże jest Jezus Chrystus w Komunii świętej!? Jest odwiecznym ogniem Boskiej Miłości i ożywiającym źródłem życia. Komu nie potrzeba miłości!? Każdy jej szuka! Komu nie potrzeba wody, aby żyć!? Bez niej usychamy i umieramy! Czy jednak serca nasze potrafią się zachwycić prawdziwością stałej miłości Boga płonącej w Eucharystii?  Tym, co absolutnie realne, chociaż niewidzialne, a dla niedowiarków to nawet nienormalne! 


Tak, naszym dzieciom, ale i nam dorosłym, potrzeba tej odważnej wędrówki do źródła wiecznej Miłości, które płonie i nie parzy, które pali się, a nie spala, której nie może nic ugasić ani też wyczerpać. Ta tajemnica Bożej Miłości nie robi nam nigdy krzywdy ani nas nie oparzy, ani nas nie zatopi. Szkoda by było tylko tego, gdybyśmy nie przychodzili i nie czerpali życia z tego źródła lub też gdybyśmy nie ogrzewali naszych serc ciepłem Boskich promieni. Jedno jest pewne: ono nie przestanie istnieć ani płonąć, ani wylewać się. I co ciekawe, nasza bierność, niepójście do źródła, jest tylko szkodą dla nas. Tajemnica nieziemska: eucharystyczna obecność Boga dla nas czyni niebo tu na ziemi, a to co wieczne i niekończące się staje się już teraz i na zawsze.  Tak więc chodźmy do Jezusa w Eucharystii teraz i zawsze!  Ponieważ ON rozpala, żywi, poi, leczy, unieśmiertelnia i łączy z Sobą na wieki. Drogie Dzieci i Drodzy Przyjmujący Komunię świętą, życzmy sobie nawzajem wspaniałej nie tylko tej Pierwszej, ale każdej Kolejnej Komunii świętej!