Nie ma takich dróg prowadzących na
góry, których zdobywanie nie byłoby okupione jakimś wysiłkiem, szczególnie nóg
i stóp ludzkich albo w sytuacji jazdy samochodem, szybszą i bardziej wytężoną
pracą silnika.
Ruszyliśmy o 20.30 po Mszy św. spod
naszego kościoła w Echirolles. Jechaliśmy autostradą w 7 osób na 2 samochody z
krzyżem drewnianym, który zmieścił się pomiędzy pasażerami i siedzeniami. Wjechaliśmy
gdzieś po 20 km do wioski, a właściwie miasteczka, pod kościół św. Wiktora. Z
tego miejsca widać było w oddali majestatyczną górę wchodzącą w skład jednego z
rozległych masywów alpejskich Vercors. Pionowa skała lekko odbijała się w
blasku świateł ledwo co majaczących w oddalonej kotlinie, gdzie rozciąga się
majestatyczne Grenoble. Było ono jednak na tyle daleko, że nie zakłócało nam
nocnej ciszy. Szlak naszej Ekstremalnej Drogi Krzyżowej był ukryty w
stromiznach ścieżek i w ciemnościach lasu u stóp góry.
Właściwie nikt z nas nie wiedział,
gdzie ów szlak prowadzi, jak wygląda; nikt prócz zawodowca, alpinisty Tomasza,
który tędy już wcześniej chodził i który nie takie wyprawy ma na swoim
turystyczno-wspinaczkowych koncie, odbyte w trakcie długoletnich eskapad.
Ruszyliśmy wyciszeni w myśl zasady:
bez słów, zatrzymujemy się jedynie co 15
min na rozważanie kolejnej stacji. Osobiście wydawało mi się, że niektóre
odcinki są nie do pokonania dla mnie słabeusza, że chyba powiem moich
towarzyszom: Może już idźcie sobie dalej sami! Ja nie czuję mięśni! Jednak grupowa
wspinaczka ma to do siebie, że każdy maruder dostaje jakiegoś nadzwyczajnego
dopingu: Inni dadzą radę, a ja nie potrafię!? Widząc uginające się nogi jednego
z młodych uczestników, niezbyt wysportowanego, jeszcze bardziej starałem się
myśleć nie o sobie. Kierowałem myśli w stronę Pan Jezusa: Jakże Ty, Panie, byłeś bezwzględny dla siebie, bez
najmniejszej litości, tak jak nikt nie miał jej dla Ciebie w drodze na
Kalwarię. A gdy już wyczerpanie doskwierało i siódme poty wychodziły, mimo
przejmującego chłodu wionącego od szczytów gór, zatrzymaliśmy się na dłuższą
chwilę. I tutaj po kilku haustach wody niektórym rozwiązały się języki, zaczęli
niejako swoją spowiedź. Były to rzeczywiste odwołania się do dobrych rozważań
stacji Drogi Krzyżowej, które wydrukowała wcześniej Marta ze strony EDK. A w mojej
rodzinie to jest tak a tak! Ale zauważam, że dałoby się inaczej! Muszę żonie to
powiedzieć! Ale czy ona to przyjmie? Jakże inaczej rozumie się i słucha
człowieka na modlitwie w takim momencie, kiedy skrępowanie i wstyd nad swoimi
małościami i niepowodzeniami niejako zostały w dolinie. A jak mądre i stanowcze
są rady i spostrzeżenia…
Jednak po kolejnym etapie dalszego
wyczerpującego marszu nagle wyłonił się przed nami następny żleb. Tomasz, szef
Naszej Ekstremalnej, jak tur rwał do przodu, a my żałośnie i z przerażeniem: Daj
spokój, nie ryzykuj, my nie damy rady! Przy leciutkim rozświetleniu czołówką,
nawet on zawodowiec zaczął się zsuwać. Mocniejsze latarki odbiły gołą skałę,
pionowo do nieba. Co prawda widniała na niej lina, ale nikt z nas nie miał
cienia wątpliwości, że wspinaczki koniec.
Cofnęliśmy się, aby już w
normalnym, nie tak zasapanym tempie, ruszyć z powrotem, choć cały czas w ciszy,
z rozważaniem drugiej połowy stacji. Jakże było inaczej w sercu, dumnie, że
wszyscy w bratnio-siostrzanej kompanii po 5-godzinnej modlitewnej wyprawie szczęśliwie
znaleźliśmy się na naszej parafii przy kościele w Echirolles.
A oto jakie wrażenia wynieśli z EDK
inni jej uczestnicy:
Marta: „Nie przeszliśmy 40 km, nie szliśmy
w odosobnieniu, czasem wyrywały nam się z serca prawdziwe pytania, z którymi
się zmagam; jednak mimo to, że nasza Ekstremalna Droga Krzyżowa różniła się
nieco od założeń EDK, nasze serca otworzyły się i zbliżyły do siebie. Wychodzi
na to, że aby być blisko, nie trzeba wcale żyć w bezproblemowej i bezwysiłkowej
sielance. Nasz pot, trud, zmęczenie i zmaganie duchowe zbliżyły nas do siebie
jak mało które spotkanie „przy kawie”. A co najciekawsze, podczas
parogodzinnego marszu po górach wymieniliśmy ze sobą zaledwie parę zdań. Nie
oczekiwaliśmy niczego, poszliśmy za Nim, w drodze krzyża, a otrzymaliśmy tak
wiele. Chwała Panu”.
Justyna: „Niełatwo było podjąć to wyzwanie.
Jakże łatwo było za to znaleźć wszelkiego rodzaju wymówki: przecież jestem taka
zmęczona całym tygodniem pracy i domem na głowie, przecież ostatnio mam kiepską
kondycję fizyczną, wiec pewnie nie dam rady, przecież w ten weekend na dodatek
„śpimy o godzinę krócej” (zmiana czasu na letni),...
Gdyby nie namowy znajomych, pewnie
zostałabym w domu. No właśnie, znajomi, drugi człowiek. To oni mobilizują mnie,
pomagają wyjść z tej słynnej „strefy komfortu” i wejść na „moją” drogę krzyżową.
Słyszę w głowie słowa z Apokalipsy: „Obyś był zimny albo gorący!”. Mam więc
wybór: pozostać „letnia”, w bezpiecznym, komfortowym kokonie utartych schematów
i znanych relacji albo wyjść naprzeciw własnym słabościom, lękom i wymówkom, w
jednym celu: spotkać się z Panem i pozwolić Mu przemieniać moje serce.
Decyzja podjęta: Idę. I tu zaskoczenie…
Myślałam, ze na EDK będę sama, tylko ja i Jezus, tylko moje myśli, modlitwa i
On. Bo chociaż idziemy w grupie, ale za to w zupełnej ciszy, każdy pogrążony w
swoich medytacjach. Tak, owszem idziemy w ciszy, ale w tej ciszy słyszę:
oddechy współtowarzyszy, ich skrzypiące buty, postękiwania. Innym też jest trudno i walczą z wysiłkiem. Nie jestem tylko ja sama z Jezusem. Są też i inni…
Na kolejnych stacjach czytamy rozważania, które oparte są na świadectwach
konkretnych osób. Zdaję sobie sprawę, że inni też mają podobne problemy,
wątpliwości, doświadczenia. Nie jestem sama z Jezusem. Są też i inni... Między
stacjami niosę krzyż akurat na odcinku, gdzie przeciskamy się między drzewami.
Jest bardzo niewygodnie. Nagle ktoś chwyta końcówkę krzyża i pomaga mi nieść.
Nie jestem sama, tylko ja z Jezusem. Są też i inni…
Ta droga krzyżowa uświadamia mi (po
raz kolejny, ale jakże dobitnie), że na mojej drodze wiary spotykam innych
ludzi, spotykam konkretnego drugiego człowieka. A może inaczej: to właśnie w
drugim człowieku spotykam Pana. Chrystus objawia mi się w drugim człowieku.
Wtedy gdy mnie mobilizuje do działania i zmiany życia, wtedy gdy współodczuwam
jego cierpienie, wtedy gdy czuję jego wsparcie.
Dziękuję Ci Panie, że spotkałam Cię w
drugim człowieku”.
Tomasz: „Droga Krzyżowa, na zewnątrz – poza
murami kościoła, przypadkowo spotkani ludzie, las, kamienie... Jakoś nigdy o
tym wcześniej nie pomyślałem; do niektórych rzeczy po prostu się dorasta. Nie,
tu nie chodzi tylko o wiek, tylko o nasze potrzeby, nasze patrzenie na świat
się zmienia. I właśnie od jakiegoś czasu pragnąłem w taki sposób przebyć
Drogę Krzyżową. Czy było lepiej? Po prostu inaczej. Z jednej strony wysiłek,
który zabierał część uwagi, a z drugiej strony „nieskończenie” dużo czasu na
rozmyślenia. I te teksty do rozważania, jakoś głębiej do mnie docierały,
zmuszały do przemyśleń... I w taki sposób te kilka godzin
przeleciało niesamowicie szybko. I jeszcze coś, poza samą Drogą Krzyżową -
poczucie bycia w żywym Kościele. Dziękuję wszystkim uczestnikom”.
Basia: “Ekstremalna Droga Krzyżowa była dla mnie przeżyciem
nadzwyczajnym, bardzo lubię wędrówki piesze po górach, ale bliskość Pana Boga
podczas tej wyprawy, milczenie, rozważanie stacji Drogi Krzyżowej powiązane z
wysiłkiem fizycznym, widok krzyża niesionego przez każdego z nas
sprawiło, że ta droga była wyjątkowa. Dało się odczuć, że jesteśmy dobrą drużyną,
która potrafi się wspierać i otworzyć duchowo; to sprawiło, że poczułam się jak
w prawdziwej rodzinie. Z radością podzieliłam się tym przeżyciem z najbliższymi
osobami i myślę, że będzie jeszcze wiele okazji żeby o tym opowiadać.
Ekstremalny był również widok szarej, surowej, pionowej skały,
który nagle wyłonił się przed nami z ciemności; wędrujące po owej ścianie
światełka naszych czołówek oznajmiły, iż dalsza droga jest niemożliwa, chyba że
dla jeszcze bardziej ekstremalnych...
Na końcu, we wspólnej modlitwie przy wielkim kamieniu, który jakby
symbolizował grób Pana Jezusa, można było spojrzeć wyżej na przejmujący swym
tajemniczym widokiem szczyt, a nad naszymi głowami liczne gwiazdy, które dawały
odczucie bliskości nieba”.