Przyjęło się w Polsce, że po
Pierwszej Komunii św. dzieci mają odbyć swój Biały Tydzień, aby niejako
„posmakować” słodkości Pana Jezusa, którego ledwo co przyjęły po raz pierwszy
do swoich serc. Ten piękny obyczaj nijak się ma do francuskich realiów. We francuskim
Kościele oprócz jednodniowych parafialnych, skromnych akcentów, nie słychać o
jakichś dniach wdzięczności Panu Jezusowi za Jego upodobanie w „małych
duszyczkach” dziecięcych. Wystarczy dodać, że dekoracja wykonana w naszym
kościele (choć nie do końca naszym, bo wciąż należącym do wspólnoty Francuzów) na
uroczystość Pierwszej Komunii, wywołała wśród francuskich pań zachwyt i
zdziwienie. Poleciły one na swojej Mszy w języku francuskim objaśniać sobie, co
miałby symbolizować ten liliowo-biały wystrój z podpisami w sercach ze
styropianu zamieszczonych wśród kwiatów. A na domiar tego, gdy usłyszały o
pielgrzymce z dziećmi pierwszokomunijnymi do La Salette, były jeszcze bardziej
poruszone.
Tam na szczycie, w sanktuarium w La
Salette, nasze dzieci po Pierwszej Komunii świętej miały okazję zakosztować
świętości miejsca, gdzie dwojgu dzieciom objawiła się niebieska Pani w 1846 r. Przy
takiej okazji można by było zastanawiać się nad logiką i przesłaniem tej naszej
wspinaczki, po ostrych zakrętach, w bardzo słabej widoczności kłębiących się
chmur na stromej drodze w wysokich górach. Jaki jest sens takich
niebezpiecznych podjazdów i karkołomnych zjazdów? Albo pytając jeszcze bardziej
ogólnie: czy Pan Bóg domaga się od nas ryzyka, które może kosztować nas
cierpienia? Po drodze rozmieszczone są ostrzegawcze czarne punkty: koło drogi
do La Salette znajduje się kaplica i niejaki monument wykonany z elementów
blachy samolotu, który roztrzaskał się 13 listopada 1950 r., a upamiętnia katastrofę
lotniczą z udziałem kanadyjskich pielgrzymów lecących do cudownego sanktuarium
- 58 zabitych. Na wjeździe
do miasteczka Vizille został zaś postawiony pomnik upamiętniający miejsce,
czas i polskich pielgrzymów – 26 zabitych, którzy zginęli w tragicznym
pamiętnym wypadku jadąc autokarem w roku 2007 r. z La Salette.
Jak zrozumieć tragiczne wypadki na szlaku
pielgrzymim? Co je może wytłumaczyć? Wydaje się, że zupełnie niewiele można
mówić albo najlepiej wcale nie odzywać się przy takich zdarzeniach. Kogo tu
oskarżać!? Gdy jednak dojedziemy czy też może dojdziemy do szczytu na górę La
Salette znajdziemy tam kilka wskazówek dotyczących tego, jak rozumieć te ciemne
strony naszej ludzkiej egzystencji.
Otóż Pani z nieba ukazuje się ze swoją
smutną twarzą i płynącymi z oczu łzami dwójce dzieci - Melanii i Maksyminowi. Daje
im możliwość wejścia w tajemnicę swego cierpiącego Serca i zarazem ostrzega
przed nieludzkim albo jeszcze dosadniej mówiąc – „nieboskim” traktowaniem spraw
Bożych przez ludność wierzącą, choć nierzadko żyjącą na co dzień daleko od Boga.
A wierni w tamtym czasie dopuszczali się skandalicznych grzechów: nagminnych przekleństw,
pracy w niedzielę i obojętnego traktowania modlitwy… To wszystko w ustach Pani z
nieba miało być przyczyną opłakanych skutków, które mogły doprowadzić do ogólnego
głodu oraz przerażającej umieralności małych dzieci, jeśli ludzie Jej
ostrzeżenia nie posłuchają i nie zmienią podłego stylu życia.
Czy aby takie zdarzenia nie
tłumaczą nam, że ziemskie życie człowieka wierzącego ma swoje odbicie w oczach
i Sercu Jezusa i Jego Matki. Troszczą się Oni o nas tak jak nikt inny. Jednak w
nasze życie niejako nie interweniują, a jeśli to robią, to bardzo ostrożnie. W
celu przekazania wiadomości z nieba ludziom na ziemi, Maryja wybiera najbardziej
niepozornych przedstawicieli pośród wioskowych pastuchów bydła. Melania i
Maksymin nie umieli ani czytać, ani pisać, a na domiar ograniczoności
wieśniaczych dzieci nie umieli się nawet dobrze modlić.
Czy więc ktokolwiek z nas, kto cierpi, a zwłaszcza dziecko, tak
niezasłużenie, nie jest przedmiotem troski samego Boga, nad którego losem
płacze sama Maryja i bierze takie dziecko w swoją obronę? Zauważmy, że
„własnego Syna Bóg Ojciec nie oszczędził”, tak jak może niektórych z nas nie
weźmie od razu w obronę. Czasami jesteśmy przekonani o swojej całkowitej
niewinności i nietykalności przed cierpieniem. Co właściwie mamy mówić, gdy
rzeczywiście jesteśmy bardzo poczciwi i dobrzy, a cierpienie nas nie omija.
Dobrze by było pomyśleć wtedy, że to sam Bóg ma coś tak wspaniałego dla nas, że
będziemy pewnie kiedyś bardzo, a bardzo zdziwieni i szczęśliwi; że też Pan Bóg
coś tak wspaniałego nam zaplanował. Niech więc Boże plany będą przez nas
akceptowane, ale nade wszystko dobrze odczytywane i wręcz upragnione, nawet gdy
nam się malują w tragicznym scenariuszu. Maryjny, Boży scenariusz w La Salette
jest nadzwyczaj pozytywny. Maryja powiedziała do obojga dzieci: „Jeżeli się nawrócą, kamienie i skały
zamienią się w sterty zboża, a ziemniaki same się zasadzą. Czy dobrze się
modlicie, moje dzieci?” — „Nie bardzo, proszę Pani!” — odpowiadają obydwoje.
„Ach! moje dzieci, trzeba się dobrze modlić wieczorem i rano. Jeżeli nie macie
czasu, zmówcie przynajmniej „Ojcze nasz i Zdrowaś,” a jeżeli będziecie mogły
módlcie się więcej”.
Jakże to prosta i do zastosowania przez nas wszystkich
zachęta wypowiedziana ustami Najświętszej Pani! Tak niewiele potrzeba wysiłku,
aby aż tak dużo odmienić na lepsze. Obyśmy umieli Maryi więcej ufać, ale i sprawiać
Jej radość przez okazywaną wdzięczność.